Gdyby ktoś chciał lapidarnie trafić w samo sedno kłopotów ludzi z branży gastronomicznej w Płocku, wówczas to jedno zdanie brzmiałoby: "Jest źle, bardzo źle i nikt nie wie, czy uda mu się przetrwać". Co się kryje za drzwiami zamkniętych lokali? Jak sobie radzą? Czy w ogóle sobie radzą?
Restauracje w związku z pandemią koronawirusa i wprowadzonymi obostrzeniami w Polsce musiały zamknąć się dla klientów. Ale nie wszystkie zawiesiły działalność i przygotowują posiłki na wynos albo na dowóz. Sprawdziliśmy, jak jest w Płocku. Okazuje się, że można liczyć na niedzielny (i nie tylko) obiad, a nawet kolację.
Ta firma znana jest już w Płocku z lodziarni, jaką ma na Grodzkiej oraz restauracji przy ul. Czwartaków na Podolszycach Południe. Teraz zajmie się również prowadzeniem gastronomii nad samą Wisłą.
Lokal jest malutki, wciśnięty w zabudowę ulicy Synagogalnej. W klimacie i charakterze - bardzo włoski. I nic w tym dziwnego, skoro restaurację Piccantino założyło polsko-włoskie małżeństwo, które przyjechało tu z Kalabrii. - Pokochałem Polkę, pokocham i Polskę - śmieje się szeroko Ettore.
Według rankingu Sushi Index jesteśmy drugim miastem w Polsce, w którym najłatwiej dostać tę japońską potrawę. A chętnych na zamówienie bywa tyle, że lokale czasem... wyłączają telefon. Najpopularniejszy rodzaj sushi w mieście? Maki z pieczonym łososiem!
Przy Tumskiej 13 w zeszłym tygodniu został zamknięty sklep Tiger. W jego miejsce powstanie knajpa. - Chcemy uatrakcyjnić to miejsce, przywracając mu dawny charakter - mówi Artur Gałach, nowy najemca lokalu.
Copyright © Wyborcza sp. z o.o.