Szczęście mi dopisało. Pobiłem swój wcześniejszy rekord - mówi.

Pochodzi z Płocka, pracuje za granicą. Do rodzinnego miasta „przyjechał na ryby", a zwłaszcza – jak twierdzi w rozmowie z nami – na znane ze swojej wielkości sumy, największe europejskie ryby słodkowodne z charakterystycznymi wąsami nad górną i pod dolną szczęką. Złowienie takiej ryby to jak spełnione życzenie. Oczywiście im sum jest większy, tym większa jest szansa na rekord. Jeśli nawet nie rekord Polski, to z pewnością osobisty.

– Ale nigdy nie wiadomo, co się trafi. Rzeka jest loterią, tu nie wystarczy pójście na łódkę i samo zarzucenie wędki – odnosi się do swojego hobby pan Artur. – Ryb trzeba cierpliwie szukać i trochę czasu popływać, aby dobrze poznać miejsca ich żerowania w akwenie.

Twoja przeglądarka nie ma włączonej obsługi JavaScript

Wypróbuj prenumeratę cyfrową Wyborczej

Pełne korzystanie z serwisu wymaga włączonego w Twojej przeglądarce JavaScript oraz innych technologii służących do mierzenia liczby przeczytanych artykułów.
Możesz włączyć akceptację skryptów w ustawieniach Twojej przeglądarki.
Sprawdź regulamin i politykę prywatności.

Więcej
    Komentarze
    co to za przyjemność?! - poznęcać się nad zwierzęciem, okaleczyć a potem wypuścić ... i nie wiadomo czy przeżyje ...
    @hatakumba
    Lepiej siedzieć przed telewizorem chlać piwsko i znęcać się nad żoną.
    już oceniałe(a)ś
    2
    1
    @pawel_majster
    Komentarz z doopy
    już oceniałe(a)ś
    2
    1
    Po pierwsze, nie krzywdzuć. Ten pan nie łowił ryb z głodu. Zachwyt nad jego szlachetnością jest nieuzasadniony. Ryba przecież została skaleczona (przecież nie używał sieci!), przeżyła ogromny stres. Gdyby tak pana Artura nagle coś chwyciło hakiem za warg, pociàgnèĺo do gòry, a potem "darowaĺo mu źycie", to moźe by się zastanowiĺ. Nie widzę powodu dla okrutnych zabaw z żywymi zwuerzętami. Ci wszyscy wędkarze- hobbyści mogliby zająć się czymś pożytecznym i dać spokój przyrodzie.
    już oceniałe(a)ś
    5
    1