Pisaliśmy w "Gazecie":
Czterometrowego martwego węża, prawdopodobnie pytona, znalazła w Skrwie mieszkanka podpłockiego Brudzenia. - Już chyba nigdy nie wejdę tam do wody - zarzeka się kobieta
To było w środę, ok. 30 m od domu państwa Trzcińskich. - Okolicę mamy piękną, w końcu to uroczy park krajobrazowy, więc często wybieram się na spacery - opowiada Elżbieta Trzcińska. - Zerkam na przewróconą wierzbę i stertę gałęzi na rzece, myślę: "o, jakiś dziwny, gruby konar". Nagle widzę, jak mąż bierze łódkę, bo tam w niektórych miejscach jest głęboko nawet na cztery metry, i podpływa. I szok! Ten niby-konar to kilkumetrowy gad, w najgrubszym miejscu miał chyba z 60 cm średnicy. Na szczęście martwy.
Wczoraj pani Elżbiecie przeszło już pierwsze środowe przerażenie. - Jak bym chciała jakiegoś przystojnego faceta, to nigdy nie przypłynie tu w kajaku; tylko wyrzucone przez kogoś świńskie łby albo wąż mi się trafiają - żartuje. Dodaje, że przynajmniej na razie nie wejdzie jednak do rzeki. - Lubiłam sobie usiąść na kamieniu, pomoczyć nogi w Skrwie, ale teraz to już dziękuję za taką przyjemność - tłumaczy.
Mimo wszystko ma nadzieję, że wąż nie odstraszy turystów; co więcej, uważa, że jej miejscowość może się teraz stać sławna: - Dobrze to wróży mojej rodzinie, bo przymierzamy się do otwarcia gospodarstwa agroturystycznego.
Wczoraj w domu Trzcińskich pojawił się wójt Brudzenia Henryk Kisielewski. Nie kryje, że jego też informacja o wężu zmroziła. - Dotarła do mnie pocztą pantoflową - przyznaje. - No tak, słyszałem o zaskrońcach, ale pyton... Skąd on się tu mógł wziąć? Są dwie możliwości: ktoś wypuścił go żywego do naszej superczystej Skrwy, gdzie żył sobie spokojnie do chwili, gdy zmieniający się tu nurt rzeki zniósł go w gałęzie, z których nie zdołał się już wyplątać. Druga: jakiś hodowca wrzucił go do Skrwy już martwego. Każda gmina jest zobowiązana do zapewnienia odbioru padłej zwierzyny do utylizacji, właśnie kontaktuję się w tej sprawie z obsługującą nas firmą z Bedlna k. Kutna.
Dyrektor płockiego zoo Aleksander Niweliński nie widział martwego węża, ale opierając się na słownych opisach, przypuszcza, że mógł to być pyton lub boa dusiciel. - Ludzie różne stwory trzymają w domach, jadowite pająki, żmije... To bardzo niebezpieczne, nieprofesjonalni hodowcy często nie radzą sobie ze swoimi zwierzętami - mówi Niweliński. - Często więc zabijają je albo wypuszczają na wolność. Tak mogło być i z tym wężem.
Dyrektor zoo dodaje, że pyton mógł na wolności w Polsce przetrwać tylko w ciepłych miesiącach, z nadejściem jesieni, zimy padłby i tak z wyziębienia.
I pytony, i boa dusiciele to węże nadrzewne, ale lubią pływać w wodzie. Zetknięcie z czterometrowym pytonem może być ostatnią przygodą życia: był już niejeden przypadek, zwłaszcza w amatorskich hodowlach, że silne zwierzę okręciło się wokół swojego opiekuna i zadusiło.
Inna i ważna sprawa, że oba gatunki są objęte Konwencją Waszyngtońską, która zabrania handlowania nimi bez obwarowanych rygorami zezwoleń. Tymczasem w polskich, w tym w płockich sklepach zoologicznych z nabyciem różnych gadów nie ma żadnych problemów.
Wszystkie komentarze