22 kwietnia 2005
Urodził się w... katedrze. Na ptysie chodził z ojcem do cukierni, w której dziś jest empik. Tak bardzo bał się dentystów i napędzanych nogą wierteł, że gdy przyszło do wyrywania zęba, w Szpitalu Świętej Trójcy musieli go na siłę usypiać chloroformem. Kto to taki? Tadeusz Mazowiecki
Na wspomnieniowy wieczór przy świecach do hotelu Starzyński zaprosiło go Towarzystwo Przyjaciół Płocka. To samo, które kilka tygodni temu cykl sentymentalnych spotkań otworzyło rozmową z Andrzejem Gołembnikiem - archeologiem, który swoimi pracami niespodziewanie zweryfikował historię naszego miasta.
W ostatni piątek miasto z czasów dzieciństwa, a potem wojny wspominał Tadeusz Mazowiecki, były premier, płocczanin, małachowiak. - Pamięta pan przedwojenny płocki teatr? - pytał prowadzący spotkanie dyrektor współczesnego Teatru Dramatycznego Marek Mokrowiecki.
- Tak, zawsze dwie rzeczy mnie w nim frapowały. Pierwsza to strażacy w uniformach pilnujący każdego przedstawienia - odpowiadał premier. - A druga to mała dziurka w kurtynie, przez którą sprawdzano, czy sala zapełniła się już widzami.
- A cukiernie?
- Pana jednak bardziej interesują cukiernie? - żartował z dyrektora teatru Mazowiecki. - Kiedy wracaliśmy w niedzielę z fary, ojciec zabierał mnie na ptysie do cukierni Szałańskiego albo Kownackiego.
- Gdzie one były? - dopytywał Mokrowiecki.
- Ta Szałańskiego była przy Tumskiej, naprzeciwko kina, które teraz nazywa się Przedwiośnie. A cukiernia Kownackiego - na skwerze kanonicznym, czyli późniejszym placu Narutowicza. Dziś jest tam empik - opowiadał premier.
Wszystkie komentarze