Iwona Majchrzak, choć ma już trójkę świetnych wnuków, samych chłopaków, jest Dzieckiem Płocka. Przede wszystkim dlatego, że wiek dziecięcy i młodzieżowy związała z zespołem legendarnego druha Milkego Dzieci Płocka. Jego członkowie to była wakacyjna, ale nie tylko, elita. Zespół koncertował niemal na całym świecie, więc nawet w tych przaśnych i nieprzyjaznych czasach jeździł za granicę, także na ?zgniły Zachód?.
Polska w ramach demoludów brała udział w międzynarodowej wymianie młodzieży i dwukrotnie nasz kraj reprezentowały na takich zgrupowaniach właśnie Dzieci Płocka. Pani Iwona była na każdym takim wyjeździe. - To były właściwie obozy, choć bez namiotów, warunki mieliśmy raczej wczasowe czy kolonijne, ale o wyższym standardzie niż te typowe w kraju - opowiada. - I co ważne, trwały nie trzy tygodnie, jak kolonie krajowe, ale całe pięć!
REP. TOMASZ NIESŁUCHOWSKI
Od 10 lipca do 18 sierpnia 1968 roku trwał obóz pionierski (obowiązywała nomenklatura sowiecka, w ZSRR byli nie harcerze, a pionierzy) w Wilhelm Pieck koło Berlina w niegdysiejszej NRD. - Pojechało tam osiem par tanecznych z naszego zespołu oraz grupa śpiewacza pana Gawrońskiego, długoletniego dyrektora SP nr 2. Ale nie pamiętam, ile było osób w całym naszym podobozie, chyba ok. 200. Prócz Polaków także grupy z NRD, ZSRR, Szwecji, Irlandii, Jugosławii, Finlandii i z Węgier. Musiała też być jakaś reprezentacja Afryki, bo mam zdjęcie z czarnoskórym kolegą - pani Iwona pokazuje na wpół wyblakłą czarno-białą fotografię. - Spaliśmy w czymś, co zapamiętałam jako duże wille... A może to były małe kamieniczki? Stały w lesie. Pokoje mieliśmy chyba sześcioosobowe, mieszane. To znaczy razem spały osoby różnych nacji, w naszym np. - Jugosławianki. To był taki pomysł na integrację. Rozmawialiśmy tylko po rosyjsku, ale najlepiej szło nam porozumiewanie się na migi.
REP. TOMASZ NIESŁUCHOWSKI
Uczestnicy obozu sporo zwiedzali, byli m.in. w Berlinie. Stałym punktem wszystkich takich zgrupowań były dni narodowe. Polski przypadał zawsze 22 lipca, który był wtedy świętem narodowym w naszym kraju. - Przygotowywaliśmy się na to jeszcze w Polsce, potem pokazywaliśmy nasze stroje i wyroby ludowe, flagę, pocztówki z różnych miast. Wieczorem dawaliśmy koncert, tańczyliśmy i śpiewaliśmy - wspomina Iwona Majchrzak. - Przed wyjazdem na obóz trzeba było kupić jakieś pamiątki na wymianę z młodzieżą z innych krajów. Ja w sklepie ?Pod zegarem? przy Tumskiej [jest do dziś - red.] kupowałam np. jakieś maskotki, widokówki, długopisy, kalkomanię i takie naszywki z materiału, z napisami Płock i Polska. Supersuwenirami były laleczki w strojach ludowych i drewniane szkatułki z Cepelii, ale na to nie każdy mógł sobie pozwolić.
Co parę dni odbywały się spotkania dwunarodowe. - Niemcy zapewniali ciasteczka i napoje, siadaliśmy w kręgu i opowiadaliśmy o naszych krajach, śpiewaliśmy swoje piosenki - mówi dalej pani Iwona. - Zawsze był też dzień pracy. W Wilhelm Pieck była mała fabryczka, siadaliśmy przy taśmie, na której coś podjeżdżało, jedni do tego dokręcali śrubki, kolejni nakładali nakrętki...
Płock najwyraźniej chciał pokazać swoje dzieciaki z najlepszej strony, bo wszystkie dziewczynki dostały jednakowe kostiumy kąpielowe, które specjalnie zrobił Cotex. - Tylko że zakład miał wyroby z włóczki - parska śmiechem Majchrzak. - Więc jak wychodziłyśmy z wody, to nasiąknięte, ciężkie kostiumy po prostu z nas opadały. To była masakra!
Stałym punktem dnia była pobudka. W NRD całą okolicę budziła złożona z młodych ludzi orkiestra dęta, która niemiłosiernie waliła w bębny. Potem obowiązkowa gimnastyka szwedzka - trochę wymachów, skrętów tułowia itp. Jedzenie? Dobre. I zdrowe, choć polskie dzieci dziwiły się, że dostają surowe poszatkowane warzywa. Najgorzej było z herbatą, podawano tylko miętową, która nie bardzo szła w smak płocczanom.
Wszystkie komentarze