W połowie lutego ukazał się wywiad z profesorem Maciejem Słodkim na temat planów utworzenia wydziału lekarskiego Mazowieckiej Uczelni Publicznej w Płocku. Rektor w optymistycznych kolorach przedstawił kilkuletni proces realizacji planu, który w wyniku politycznego lobbingu umożliwiły zmiany ustawowe, wbrew wcześniejszym ustaleniom i stanowisku samorządu lekarskiego.
Ten artykuł czytasz w ramach bezpłatnego limitu

W dokumentach Naczelnej Rady Lekarskiej, a także w artykułach i esejach publikowanych w „Gazecie Lekarskiej" znajdują się bardzo nieprzychylne argumenty odnoszące się do takich rozwiązań, ale są w całości negowane przez twórców nowych kierunków w Polsce, w tym także w Płocku. Mamy więc do czynienia z ping-pongiem słów i dwugłosem. Mimo to nie mam siły ciągle stawać w ringu, wykazując na prasowych łamach słabe punkty projektu i znaki zapytania, które kolega Maciek Słodki zna od pierwszej naszej rozmowy na ten temat. Nie chcę się pokłócić z czterech powodów.

Po pierwsze, naprawdę brakuje lekarzy. Płock w ciągu kilku lat stanie w obliczu katastrofy w dostępie chorych do specjalistów z różnych dziedzin. Kryzys w związku ze starzeniem się kadr rysuje się coraz wyraźniej. Nie znaczy to jednak, że adepci wykształceni w Płocku nie odjadą w siną dal. Problem, jak ich zatrzymać, jest przed nami. Zgłaszane przez samorząd lekarski propozycje stypendiów nadal leżą na stole.

Drugim powodem koncyliacyjnego tonu jest patriotyzm lokalny, który rozumiem bardziej jako pomoc w realizacji marzeń o małej ojczyźnie niż wykazywanie zaściankowości. Stąd moje mocne wsparcie na rzecz instytucji kultury, w tym aspiracji filharmoników, ale także zaangażowanie w ignorowany w znacznej części Płocki Projekt Onkologiczny. Goście zapraszani przez izbę lekarską czy towarzystwo teatralne zawsze wyjeżdżają z naszego miasta w przekonaniu, że odwiedzili wspólnotę dumną ze swoich osiągnięć. Chciałbym, aby tak było, także w przypadku kierunku lekarskiego, choć brak potencjału tuszowany entuzjazmem może skończyć się źle.

Po trzecie, wydaje się, że na tym etapie nie ma drogi odwrotu. Papiery zostały lub za chwilę będą złożone, notesik emerytowanych wykładowców puchnie, determinacja polityczna jest duża i zaskakująco jednomyślna, a głos krytyki odbierany jest jako atak bliżej niesprecyzowanej konkurencji, złośliwość i zawiść. W tej sytuacji rola adwokata diabła traktowana byłaby jednoznacznie nie jako wyciągnięcie ręki i poradnictwo, by zminimalizować rozczarowanie, ale jako bezczelne podstawianie nogi tak pięknie zarysowanej wizji budowy Collegium Medicum.

Po czwarte, uważam, że aktywności zapaleńców z Mazowieckiej Uczelni Publicznej w Płocku trzeba dać szansę. Wolałbym oczywiście, aby wzmocnili argumenty, przekonując Naczelną Radę Lekarską do swoich racji. Na razie nie ma takiej woli, ale nie można wykluczyć, że to krytycy „zawodówek" się mylą. Szczerze im i sobie tej pomyłki życzę, nie odżegnując się w przyszłości od niekoniunkturalnej pracy u podstaw.

I na koniec tylko jedna łyżka dziegciu do beczki słodyczy.

Nie mam potrójnego doświadczenia pomysłodawcy rodzimego wydziału lekarskiego, będącego jednocześnie lekarzem, naukowcem i rektorem. Przede wszystkim leczę. Latem uczę studentów podczas wakacyjnych praktyk. Z racji samorządowych obowiązków słucham uwag kolegów. Jedną z nich jest spostrzeżenie, że prowadzone przez profesora Macieja Słodkiego, obchodzące w tym roku 150-lecie powstania Płockie Towarzystwo Lekarskie przestało działać. Może to znak czasu, wszak Płockie Towarzystwo Przyjaciół Teatru też nie notuje spektakularnych sukcesów. Jednak w wywiadzie o studiowaniu medycyny znalazłem wytłumaczenie stanu jubilata. Kształcenie specjalistyczne, czyli podyplomowe, jest trudniejsze od kształcenia przeddyplomowego. Zatem nie sięgamy gwiazd jak Aleksander Maciesza i Tadeusz Garlej. „To tylko studenci". Na naukę wyższego szczebla przyjdzie odpowiednia pora. „Zrobimy to!"

Jarosław Wanecki, lekarz, prezes Płockiego Towarzystwa Przyjaciół Teatru

icon/Bell Czytaj ten tekst i setki innych dzięki prenumeracie
Wybierz prenumeratę, by czytać to, co Cię ciekawi
Wyborcza.pl to zawsze sprawdzone informacje, szczere wywiady, zaskakujące reportaże i porady ekspertów w sprawach, którymi żyjemy na co dzień. Do tego magazyny o książkach, historii i teksty z mediów europejskich.
Więcej
    Komentarze
    Zaloguj się
    Chcesz dołączyć do dyskusji? Zostań naszym prenumeratorem
    Panu Waneckiemu do sztambucha taka opowieść. Wiele lat temu w Polsce uważano, że są kierunki, których nie wolno nauczać w prywatnych uczelniach. Bo prywatne uczelnie są tylko po to, by zarabiać pieniądze na studentach, a nie ich kształcić. I pewnie całkiem sporo tych uczelni tak właśnie funkcjonowało i może funkcjonuje nadal. Takim kierunkiem było prawo. I właśnie kilkanaście lat temu kanclerz Szkoły Wyższej im. Pawła Włodkowica, p. Kruszewski, w jednym z wywiadów powiedział, że plany rozwoju uczelni zakładają, że będzie tam również nauczane prawo.
    Kiedy to przeczytałem, uznałem to za dowód, że człowiek ten jest oderwany od rzeczywistości, skoro wierzy, że pozwolą mu uruchomić studia prawnicze na prywatnej uczelni. Ale jednocześnie w głębi duszy mocno mu kibicowałem. Minęło kilkanaście lat i niestety, okazało się, że te plany były mocno na wyrost. Ale też po tych kilkunastu latach są w Polsce uczelnie prywatne kształcące prawników. I nikt nie uważa, że tak być nie powinno. Szkoda, że nie w Płocku. Szkoda, że komuś zabrakło determinacji, bo niemożliwe okazało się możliwe.
    Myślę, że paralela jest jasna. Dziś panom lekarzom wydaje się, że ich zawód jest na tyle elitarny, że kształcenie lekarzy w kilku (dosłownie) szkołach wyższych, które mają to nieszczęście, że ktoś kiedy wpadł na pomysł, żeby nazwać je zawodowymi (co się kojarzy jednoznacznie z zawodówkami ze średniego szczebla nauczania - dziś już nieistniejącymi, bo uznano, że ta nazwa je obciąża i przemianowano je na szkoły branżowe) jest obrazą ich majestatu. Że kształcenie lekarzy możliwe jest tylko w dużych ośrodkach miejskich, a w takim Płocku, to co najwyżej kształcić można pielęgniarki, które panowie lekarze, w naszym kraju, traktują jak jakiś taki gorszy sort pracowników systemu ochrony zdrowia - takie "przynieś leki, wynieś basen, wsadź pacjentowi termometr w d..., a potem zrób mi kawę".
    Chciałbym panu Waneckiemu zwrócić uwagę, że wiele obecnych szacownych Uniwersytetów Medycznych miało bardzo skromne początki, a ich korzenie nie sięgają czasów przed 1945 rokiem. Proszę sobie poczytać, jak zaczęły swoją historię UM w Lublinie, Szczecinie, Białymstoku czy Katowicach. Obecnie kształci się lekarzy też w Opolu i w Zielonej Górze, czyli miastach wielkości Płocka. Tak, na tamtejszych uniwersytetach, nie w szkołach zawodowych. Ale czy lekarze w Zielonej Górze, którzy niedawno najlepiej wypadli na LEP-ie, są lepiej wykształceni dlatego, że kształci ich uczelnia, która dość niedawno powstała z połączenia tamtejszej politechniki (a wcześniej Wyższej Szkoły Inżynierskiej) i Wyższej Szkoły Pedagogicznej? Czyli, nomen omen, jednej wyższej "zawodówki" i jednej uczelni, której udało się wyjść z tej niszy w międzyczasie?
    Panie Wanecki, proszę zająć się leczeniem, skoro deklaruje Pan to jako swoją podstawową aktywność, a nie transmitowaniem oburzenia części środowiska lekarskiego (głównie działaczy Izb Lekarskich, a nie tych szeregowych lekarzy, którzy na co dzień zmagają się ze skutkami dramatycznych niedoborów kadrowych w szpitalach), któremu nie w smak jest wizja powiększenia kadr medyków i ośrodków ich kształcenia, bo obawiają się, że to zwiększy konkurencję i zmniejszy poczucie elitarności (a, pośrednio, dochody z prywatnych praktyk) pana kolegów. Proszę stanąć po właściwej stronie historii, bo to jest historyczne wydarzenie dla naszego miasta. Albo zamilknąć. Proszę nie wykorzystywać swojej rozpoznawalności i niewątpliwie lekkiego pióra do torpedowania tej inicjatywy, jeśli rzeczywiście dobro tego miasta leży Panu na sercu.
    już oceniałe(a)ś
    2
    0